Było już całkiem ciemno kiedy
otworzyłam oczy. Ziewnęłam potężnie i powoli wyczołgałam się
z jaskini. Najchętniej położyłabym się w mojej torbie jednak
wiedziałam, że gdybym padła na łóżko nie podnosiłabym się z
niego do rana. Wykończona po całym dniu, mając za sobą tylko
tylko 2 godziny snu musiałam zrobić obchód watahy. Jako jedyna
czujka nocna miałam to na swojej głowie. Zazwyczaj nie miałam z
tym problemów bo zawsze wychodziłam po zmroku jednak sprawy stada
nie dawały mi pospać w dzień. Ledwo powłócząc łapami ruszyłam
przed siebie. Wychodząc z jaskini skierowałam się w stronę
północnej części Lasu Duchów. To tam zamierzałam zacząć swój
patrol. Była to bowiem jedna z najniebezpieczniejszych części
watahy. Idąc przed siebie mijałam Pijacze Pagórki. Nie miałam
ochoty męczyć się z wchodzeniem na nie. Ciemność przebijały
pobłyskujące kolorowe światła z Night Clubu. Przez głowę
przeleciała miła jedna mała myśl.
-Nie kochana – odezwałam się do
siebie. - Najpierw obowiązki potem zabawa... No dobra ale tylko na
jednego...
…
Po dwóch godzinach wracałam
chwiejny krokiem, przewracając się co chwile na zielonych
pagórkach. W głowie szumiało mi od mojego ulubionego drinka z
wiewiórczą krwią. Mimo tego w jakim byłam stanie nie zamierzałam
zaniedbywać swoich obowiązków jako alpha. Skręciłam w stronę
lasu i starając się za wszelką cenę utrzymać prostą postawę
przyśpieszyłam nieco tępo. Moja demoniczna zdolność doskonałego
widzenia w ciemności nieco osłabła. Jednak ból głowy związany z
częstym wpadaniem na drzewo nie przeszkadzał mi w byciu czujnym.
Obserwując otoczenie, albo raczej węsząc wokół bo nic nie
widziałam i nucąc sobie pod nosem czołówkę Pokemonów przeszłam
połowę lasu.
Zaniepokoiły mnie dziwne
odgłosy dochodzące z krzaków. Skradałam się w miarę cicho w
tamta stronę. Stanęłam na dwóch tylnych łapach i zajrzałam co
znajduje się w krzakach. Usłyszałam tylko oburzone glosy jelenia i
lani którzy właśnie igraszkowali sobie spokojnie wiec natychmiast
się wycofałam. Szłam coraz głębiej raz co jakiś czas ślizgając
się na zużytej prezerwatywie. Myśląc o tym, że przydałoby się
tu trochę posprzątać tłumiłam w sobie dziwne uczucie samotności,
które się nagle we mnie pojawiło.
-Mam Cie! - usłyszałam za
sobą głośny ale dość piskliwy krzyk i poczułam ze coś skoczyło
mi na plecy. Odruchowo zrzuciłam z siebie stworzenie i odwróciłam
się gotowa do ataku.
Natychmiast jednak ukryłam
swe kły widząc zwinięta bordową kulkę lezącą na trawie.
-Tim?
Wielkie nietoperze uszy z
futerkiem na czubkach wystrzeliły w gore a stworzonka wlepiło we
mnie swój pełen przestrachu wzrok.
-Ssaduś...
-No pewnie mały. -
uśmiechnęłam się pomagając mu wstać. - Nigdy więcej mnie tak
nie strasz.
Widać było, ze najlepszy
przyjaciel mojego ojca strasznie się zmienił. Mniejszy o parę
centymetrów z o wiele krótszą sierścią z wyjątkiem oczywiście
długiej niebieskiej grzywy z której wystawało kilka połamanych
gałązek. Moja uwagę jednak przykuła jego ćwiekowana obroża,
kolczyki na uszach i tatuaż jak u kucyka pony z czaszką i owiniętym
wokół niej wężem.
-Zmieniłeś się.
-No widzisz po dwustu latach
życia trzeba w sobie coś zmienić.
-Przechodzisz okres buntu
młodzieńczego?
Zaniechałam tłumaczeń gdy
napotkałam jego zdziwiony wzrok.
-Co cie tu właściwie
sprowadza?
Timy przybrał poważny
wyraz twarzy i nagle nie wiadomo skąd (ale proszę bez dziwnych
domysłów) wyciągnął piękna czerwona róże.
-Sad... Zostań moja
walentynka.
Szczerze mówiąc trochę
mnie zatkało.
-Tim. Wiesz kiedy są
walentynki?
-14 lutego
-A wiesz, ze mamy marzec?
-No wybacz. Wyszedłem do
ciebie z samego rana. Nie moja wina ze tak daleko mieszkasz.
Być może byłam jeszcze
pod wpływem alkoholu i to mnie skłoniło do takiej decyzji ale
zgodziłam się spędzić tę noc z o wiele starszym chodź mniejszym
ode mnie kolegą.
CDN
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz